photography

 

Everything started when I realized that I can’t do things at a push…
Because when I do so…they lose their poetry…
I can only observe and semanticize…
Treat photography like a journey to my inner worlds…as looking through a viewfinder I observe my own feelings…
Pictures are like stories…
One capture may tell hundreds of them…
One of the most beautiful dicoveries in my life was the feeling that the world is open…
And this is how the world became my home…
I let the pictures and stories pierce me …
It is a physical feeling…even…
My body tells me when to release the shutter…
I feel butterflies in my stomach…
Sometimes heart tickles from inside…
I never know what is waiting for me around the corner…
And I find it extremely beautiful…
Once I had a dream…
I wanted to learn how to observe shamelessly…
When my wish came true…
It came along to my life with space and intimacy…
The world is open…
In every second there are thousands possibilies…
Pictures show only one of them…
Inspiration is everywhere… the most clearly I can hear it in nature…
It sounds like a cliche…but it was my another life-changing fact…
Everything vibrates…
Even when nothing is happening…paradoxically a lot of things go on…Gestures, looks, wind, shades…

no religion, only heart

 

…najbardziej na świecie rusza mnie prostota…bycie sobą…swoboda jaką pamięta się zawsze…spojrzenie, folia w butach gdy pada, jedzenie rękami, gadanie do siebie… śpiewanie na głos na ulicy…kilka słów z nieznajomym, które zostają wręcz uczuciem w ciele na lata i brzmią echem w milionach sytuacji…

– What is your religion…?
– no religion…
– no religion only heart ?
– yes 

…there are some things that touch me the most…Simple things like…a plastic bag it the shoes when it rains, eating with hands, talking to oneself, singing aloud while walking on the street, a few words with a stranger who seems to be like an old friend…that echo like feelings in the body…for many years later…in many situations

– What is your religion…?
– no religion…
– no religion only heart ?
– yes…

my fav pics from this year
Kodak portra 400
pentax k 1000

…wszystko bym kupiła…od wszystkich…

poza szlakiem

 

 

Mam dla Was coś wyjątkowego…coś z czego jestem dumna. Dumna, bo wreszcie zrobiłam to, co chciałam zrobić od dłuższego czasu. Udało mi się sfotografować fragment codzienności. Wbrew pozorom nie jest to wcale takie proste. Nie jest łatwo zacząć myśleć „na wskroś kultur”podróżując. Chodzi mi o to, że można zrobić ładne zdjęcie pani z bananami na głowie, ale trudniej jest tym zdjęciem pokazać „coś” więcej…nawet coś subtelnego. To nie jest proste, przynajmniej dla mnie. Czas, miejsce, światło…odpowiedni moment naciśnięcia spustu migawki. Patrzę na tę serię i widzę ogrom emocji i zwykłe życie. I to mi się w tym wszystkim najbardziej podoba. Teraz napiszę coś, co może się Wam wydać dziwne…ale moment, w którym koza popatrzyła na mnie był wyjątkowy, nie wołałam jej, nie prowokowałam tego. Wszystko było było wynikiem jednej przypadkowej decyzji, by skręcić właśnie w tą uliczkę…poza szlakiem…

poza szlakiem

Zwiedzanie Indii na własną rękę jest jednym z najpiękniejszych podróżniczych doświadczeń jakie miałam. Jestem zdania też, że aby naprawdę zobaczyć ten kraj trzeba go przejść na piechotę zarówno poza szlakami turystycznymi, jak i przez nie. Szlaki turystyczne dostarczają pewnego rodzaju wygód i wrażeń estetycznych, natomiast cała reszta zwyczajnie „chwyta za serce”, lub niejednokrotnie daje się mocno we znaki.  Niektórzy twierdzą, że oblegane przez turystów miejsca to nie są „prawdziwe Indie”, ja się z tym nie zgadzam. Indie są całe „prawdziwe”. Nawet ze swoim ogromnym turystycznym zapleczem nigdy nie staną się Europą. I dzięki Bogu.

… ?

Spotkałam bardzo wielu ludzi podróżujących do Indii.  Jedni podróżują kilka lat, miesięcy, czy tygodni, niektórzy są wolontariuszami, a jeszcze inni przemierzają Indie na motorze, czy rowerze. Wszyscy mówią mniej więcej to samo…jest ciężko, ale pięknie…nie zapomnę tego nigdy…

W drodze dzieją się rzeczy niesamowite. Ludzie przechodzą w inny stan funkcjonowania. Zmieniają się im priorytety, otwierają się serca, oczy, wyostrzają się zmysły. Wytwarza się specyficzna więź, która ułatwia komunikowanie się w obcych językach. Inspiracje czerpie się zewsząd garściami i pojawia się wolność i przestrzeń w głowie. Czas ma inny wymiar. Obserwacja uruchamia się automatycznie. Wkracza do akcji kosmos, bez dwóch zdań. Nagle wszystko jest możliwe. Ciągle zadaję sobie pytanie dlaczego tak się dzieje. Jeszcze nie potrafię na nie odpowiedzieć, ale kiedyś być może uda mi się…

 

 

Goa – raj na ziemi

 

kobieta w Indiach

Goa ….

Tak, to prawda takie zachody słońca są na Goa. Uwielbiam ten stan i czuję się tam jak boski element kosmosu, nie ma wątpliwości, że krąży tam dobra energia. Jeśli marzy Ci się reset, to jest to idealne miejsce. Oczywiście musisz wziąć po uwagę, że nie znajdziesz tam szczególnych wygód, ale za to moc pozytywnej energii. Cała masa ludzi jeździ do Indii by odbyć swoją „spiritual journey” …i coś w tym jest, bo my Europejczycy zapominamy o pierwotnej energii. Indie najpierw Cię ukochają, a potem tym czułym gestem wyssają z Ciebie siódme poty, ale raczej będziesz im za to wdzięczny. Tam dowiesz się jaką niesamowitą mocą dysponujesz. Zatem wkroczenie w stan indyjskiej przygody warto zacząć łagodnie…od Goa.

 …

4 lutego o godzinie 9:30 wystartował samolot do Frankfurtu, potem jeszcze tylko 4 godziny oczekiwania na lot do Bombaju, 8 godzin na pokładzie i znalazłam się na miejscu. W Indiach była pierwsza w nocy. I tu rada dla wyrabiających wizę online, bo obecnie taka jest najtańsza, kolejki po jej odbiór na lotnisku są ogromne! 4 godziny stania. Weźcie to pod uwagę. Tak więc, gdy już legalnie mogłam wkroczyć na ulice Bombaju nastała 4 rano. Pociąg na Goa, a konkretnie do Margao ( bo bezpośredni do Canacony na wybrzeżu jest tylko jeden o 11:40 ze stacji Lakmanya ) odjeżdżał o 5:25 z dworca Dadar ( Jan Shatabadi 12051 ).  Z lotniska na Dadar 10 km rikszą…i heja w drogę…długą drogę z Indian Railways.

Będąc jeszcze w domu (kilka tygodni przed wyprawą) postanowiłam sprawdzić, czy uda mi się kupić bilet na ten pociąg. Lista oczekujących była duża… ok 60 osób, więc podarowałam sobie. Wiązało się to z podróżą na podłodze…ale to tylko brzmi groźnie. Uwierzcie mi… jedynie kilka godzin, które wiedziałam, że zapiszą się w mojej pamięci na zawsze. Postanowiłam mimo wszystko wsiąść w ten pełny pociąg, złapać biletera i zapytać co może dla mnie w tej sytuacji zrobić.

O 5:30 było jeszcze ciemno, w Indiach słońce wstaje i zachodzi ok 7. Pan ticketmaster, czyli konduktor polecił siedzieć na podłodze w pobliżu miejsca nr 34, ponieważ miało zwolnić się w okolicy 9:00. Zaciągnęłam więc kaptur, usadowiłam się pod ścianą, plecak wcisnęłam w kąt i w tempie ekspresowym jak w kreskówce usnęłam. Spałam 2 godziny, a gdy się obudziłam po pociągu roznosili kawę i samosy, a słońce wdzierało się pod moje zimowe ubranie z Polski. Zdjęłam bluzę i pokazałam twarz. Natychmiast w przedziale jasne się stało, że jedzie białaska i nie ma miejscówki.

 

I to co teraz napiszę jest dla mnie niesamowitym gestem gościnności…przytrafiło mi się w Indiach nie pierwszy raz. Pewna pani z końca przedziału zaczęła do mnie machać. Pomachałam jej, a ona zawołała mnie gestem pokazując, że chce ustąpić mi miejsca. Za kilka sekund inna pani zrobiła to samo. Naprawdę nie miałam serca korzystać z wygód czyimś kosztem. Wiedziałam też, że lada chwila i dla mnie zwolni się miejscówka….więc poszłam im to jakoś wytłumaczyć i stało się…jedna z nich ( ta druga ) zmusiła mnie do siedzenia. Wstała i pociągnęła mnie za rękę…oczywiście nie miałam wyjścia…klapnęłam…a ona dyndała nade mną zadowolona …też się śmiałam… uważam, że było to urocze. Istniało nawet prawdopodobieństwo, że tej pierwszej pani jest przykro…( przeszło mi przez myśl, że może posiedzę trochę u jednej i trochę u drugiej 😉 ) ale z ulgą wstałam po kilku minutach, gdy moje miejsce numer 34 się zwolniło 🙂

I to są drobiazgi…drobiazgi, które w Indiach przytrafiają się każdego dnia…Dlaczego piszę dziś o Goa? bo chcę podzielić się moją przygodą…sposobem na podróż po Indiach, którą zawsze zaczynam od tego stanu. Dla nas Europejczyków to stan idealny…taki, w którym znów bezpiecznie możemy działać intuicyjnie… zapomnieć o luksusach…cieszyć się słońcem i prostotą. Wypożyczyć za 300 rupi ( 15 zł ) skuterek…bądź nawet kultowego Royala Enfilda i śmigać po najpiękniejszych drogach wybrzeża ( bezpiecznych i prawie pustych w porównaniu do natężenia ruchu w innych zakątkach tego kraju) …zaszyć się w domku na drzewie…jeść tylko mango…i arbuzy…zamieszkać u lokalesów…gotować z nimi…zaprzyjaźnić się…ćwiczyć jogę …medytować o zachodzie…rozmawiać z szamanami i poczuć przedsmak dalszej podróży…