…najbardziej na świecie rusza mnie prostota…bycie sobą…swoboda jaką pamięta się zawsze…spojrzenie, folia w butach gdy pada, jedzenie rękami, gadanie do siebie… śpiewanie na głos na ulicy…kilka słów z nieznajomym, które zostają wręcz uczuciem w ciele na lata i brzmią echem w milionach sytuacji…
– What is your religion…?
– no religion…
– no religion only heart ?
– yes
…there are some things that touch me the most…Simple things like…a plastic bag it the shoes when it rains, eating with hands, talking to oneself, singing aloud while walking on the street, a few words with a stranger who seems to be like an old friend…that echo like feelings in the body…for many years later…in many situations
– What is your religion…?
– no religion…
– no religion only heart ?
– yes…
my fav pics from this year
Kodak portra 400
pentax k 1000
Środa
Dziś jest zwykła środa…zwykła aż do bólu. Nic specjalnego się nie wydarzyło. Nic nawet nie poczułam, choć bardzo chciałam. Wierzę, że wszystko zaczyna mocno inspirować ( choćby do wstania z łóżka ) tylko jeśli my jesteśmy otwarci, łagodni i uważni. Jeśli nie możesz nic poczuć…choćby nawet złości…kim jesteś ? sam wtedy nie wiesz… Poszłam pobiegać, pracowałam jak szalona, sprzątałam nawet. Włożyłam słuchawki w uszy z nadzieją, że mocniej poczuję co we mnie gra…nic. Chciałam za bardzo. Włączyłam komputer i znalazłam to zdjęcie. Pamiętam dokładnie ten dzień i wydaje mi się, że to było wczoraj. Niestety minęło więcej czasu. Ale nutka drgnęła. Zapachniało prostotą. Zobaczyłam bezwładne nogi barana, zielony, dziurawy sweter w prążki i brylantynę na włosach. Zaczęłam zastanawiać się nad chwilą. Chwila to jedyne co naprawdę mamy. Zapominam o tym często. Z każdą taką chwilą możemy zrobić wszystko. Być świadomym każdej chwili…to by było coś…moglibyśmy modelować nasze życie jak plastelinę. Ponoć jest jedno. Moglibyśmy ogrzać nawet słońce. Przed momentem zaczął się czwartek, na dodatek wolny …. niech będzie taki o jakim marzycie <3
Tak, to prawda takie zachody słońca są na Goa. Uwielbiam ten stan i czuję się tam jak boski element kosmosu, nie ma wątpliwości, że krąży tam dobra energia. Jeśli marzy Ci się reset, to jest to idealne miejsce. Oczywiście musisz wziąć po uwagę, że nie znajdziesz tam szczególnych wygód, ale za to moc pozytywnej energii. Cała masa ludzi jeździ do Indii by odbyć swoją „spiritual journey” …i coś w tym jest, bo my Europejczycy zapominamy o pierwotnej energii. Indie najpierw Cię ukochają, a potem tym czułym gestem wyssają z Ciebie siódme poty, ale raczej będziesz im za to wdzięczny. Tam dowiesz się jaką niesamowitą mocą dysponujesz. Zatem wkroczenie w stan indyjskiej przygody warto zacząć łagodnie…od Goa.
4 lutego o godzinie 9:30 wystartował samolot do Frankfurtu, potem jeszcze tylko 4 godziny oczekiwania na lot do Bombaju, 8 godzin na pokładzie i znalazłam się na miejscu. W Indiach była pierwsza w nocy. I tu rada dla wyrabiających wizę online, bo obecnie taka jest najtańsza, kolejki po jej odbiór na lotnisku są ogromne! 4 godziny stania. Weźcie to pod uwagę. Tak więc, gdy już legalnie mogłam wkroczyć na ulice Bombaju nastała 4 rano. Pociąg na Goa, a konkretnie do Margao ( bo bezpośredni do Canacony na wybrzeżu jest tylko jeden o 11:40 ze stacji Lakmanya ) odjeżdżał o 5:25 z dworca Dadar ( Jan Shatabadi 12051 ). Z lotniska na Dadar 10 km rikszą…i heja w drogę…długą drogę z Indian Railways.
Będąc jeszcze w domu (kilka tygodni przed wyprawą) postanowiłam sprawdzić, czy uda mi się kupić bilet na ten pociąg. Lista oczekujących była duża… ok 60 osób, więc podarowałam sobie. Wiązało się to z podróżą na podłodze…ale to tylko brzmi groźnie. Uwierzcie mi… jedynie kilka godzin, które wiedziałam, że zapiszą się w mojej pamięci na zawsze. Postanowiłam mimo wszystko wsiąść w ten pełny pociąg, złapać biletera i zapytać co może dla mnie w tej sytuacji zrobić.
O 5:30 było jeszcze ciemno, w Indiach słońce wstaje i zachodzi ok 7. Pan ticketmaster, czyli konduktor polecił siedzieć na podłodze w pobliżu miejsca nr 34, ponieważ miało zwolnić się w okolicy 9:00. Zaciągnęłam więc kaptur, usadowiłam się pod ścianą, plecak wcisnęłam w kąt i w tempie ekspresowym jak w kreskówce usnęłam. Spałam 2 godziny, a gdy się obudziłam po pociągu roznosili kawę i samosy, a słońce wdzierało się pod moje zimowe ubranie z Polski. Zdjęłam bluzę i pokazałam twarz. Natychmiast w przedziale jasne się stało, że jedzie białaska i nie ma miejscówki.
I to są drobiazgi…drobiazgi, które w Indiach przytrafiają się każdego dnia…Dlaczego piszę dziś o Goa? bo chcę podzielić się moją przygodą…sposobem na podróż po Indiach, którą zawsze zaczynam od tego stanu. Dla nas Europejczyków to stan idealny…taki, w którym znów bezpiecznie możemy działać intuicyjnie… zapomnieć o luksusach…cieszyć się słońcem i prostotą. Wypożyczyć za 300 rupi ( 15 zł ) skuterek…bądź nawet kultowego Royala Enfilda i śmigać po najpiękniejszych drogach wybrzeża ( bezpiecznych i prawie pustych w porównaniu do natężenia ruchu w innych zakątkach tego kraju) …zaszyć się w domku na drzewie…jeść tylko mango…i arbuzy…zamieszkać u lokalesów…gotować z nimi…zaprzyjaźnić się…ćwiczyć jogę …medytować o zachodzie…rozmawiać z szamanami i poczuć przedsmak dalszej podróży…